Wylądowałam ok. 3:40 czasu miejscowego, czyli mój zegarek wskazywał 11:10 wieczorem. Musiałam jeszcze zadeklarować wwóz mojego laptopa. Jeżeli chodzi o przechodzenie przez bramki, to jest tu całkiem zabawnie, bo nie trzeba wyciągać laptopów, ściągać zegarków, butów, ubrań wierzchnich. Przeszłam przez bramkę naszpikowana komórkami, kluczami, aparatem fotograficznym itd., bramka oczywiście piszczała, a każdy miał to gdzieś. Po długim czekaniu na bagaż, które wydawało się godzina, i „podziwianiu” indyjskiej organizacji, wyszłam i nareszcie spotkałam Monty’ego, mojego dobrego przyjaciela z poprzedniego semestru na SGH. W Polsce byłam jego buddym, teraz on zrewanżował się wobec mnie. Dopiero wtedy uwierzyłam, że naprawdę jestem w Indiach.

Po kilkukrotnym błądzeniu taksówkarza (ani nie wie, gdzie jest kampus, ani nawet, gdzie Bannerghatta Street!) dojechaliśmy na miejsce. Poznałam Praneeta, pseudonim Lulu, przy czym Monty wola na niego Lonely. To stary kolega Monty’ego jeszcze z Delhi. Lulu załatwił klucze do mojego pokoju, więc nie było problemu z wprowadzeniem się. Pokój wygląda całkiem w porządku, jest wiatrak, balkon, na podłodze są płytki, nie ma karaluchów ani mrówek. W każdym razie jeszcze nie dają o sobie znać. Mieszkam sama. Oczywiście nie myślcie, ze jest to pokój jak w akademiku w Warszawie. Ściany są odrapane i brudne, w kilku miejscach odpada tynk, drzwi balkonowe bardzo ciężko w ogóle zamknąć, na ścianie jest wielka świetlówka, a drzwi zamyka się na zasuwę i kłódkę, ale jak Lulu powiedział – tu każdy by chciał mieć taki pokój. Oczywiście ten budynek (K Block) jest żeński i mężczyźni maja zakaz przebywania tu po określonej godzinie. Lulu ma mnie zabrać kolo 8 na śniadanie, a potem do PGP Office, żeby załatwić wszystkie papierkowe sprawy. Biorąc pod uwagę fakt, że przed wylotem nie spałam, a w samolotach łącznie jakieś 2 godziny, powinnam się chyba przespać. Nie wiem tylko, czy na godzinę znów jest sens się kłaść. Może lepiej popiszę trochę, bo potem wszystko ucieknie. Czuję się dziwnie. Właściwie to nie chce mi się spać. Złapałam jet lag, czyli całkowite zdezorientowanie organizmu po długiej podróży i zmianach stref czasowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz