Znowu obudził mnie Lulu. Znowu po dwóch godzinach snu. Jakoś nie ma do mnie szczęścia. Powiedział, że za pół godziny idziemy na obiad. Czekałam, ale nie przyszedł. Ponieważ nie miałam jeszcze rupii, nie miałam właściwie jak zapłacić. Podobno tam się podaje Student ID i oni na to konto wydają posiłki, ale sama nie chciałam iść sprawdzić, w takich sprawach się z nimi bardzo ciężko rozmawia i jak o tym pomyślałam, to aż mi się odechciało. Zwykle cię nie słuchają i powtarzają jedno w kółko. Zresztą jadłam w samolocie w środku nocy i mój brzuch musiał chyba trochę odpocząć. Poza tym poznałam Carinę z Niemiec, która podała mi adres proxy i nareszcie miałam Internet. Wieczór spędziłam przy komputerze. Poszłam jeszcze pod prysznic, a właściwie pobiegłam, jak zobaczyłam stado komarów na korytarzu. W jednym prysznicu świeciło się światło i latało tam kilka moskitów i ciem, natomiast w drugim nie działało światło. Zgadnijcie, który wybrałam? Ten drugi. Już wole się myć po ciemku niż być zgryziona. Ponieważ w ciągu dnia trochę spałam, znowu nie mogłam zasnąć i udało mi się to ok. 3 rano. Monty miał wpaść po mnie i mieliśmy wieczorem wymienić dolary i połazić po mieście, ale nie przyszedł. A to przez niego nie miałam rupii, bo się bardzo śpieszył na lotnisku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz