Lot do Bangalore

Czwartek, 14 czerwca 2007, godziny nocne

W rękawie w drodze na pokład zaczepiła mnie kobieta, która zobaczyła u mnie polski paszport. Była to Polka mieszkająca w USA. Pracuje oczywiście w branży IT. Ponieważ mieszka w Karolinie, jedyny lot do Bangalore ma przez Londyn. A ja myślałam, ze to ja dziwnie lecę, bo najpierw na północny zachód, a potem znowu na południowy wschód. Zresztą lecieliśmy nad Tatrami, także ewidentnie się cofaliśmy. Mogliby zrobić tak, jak z autobusami, tzn. samolot zatrzymuje się 2-3 razy po drodze, ale nie trzeba wysiadać ani się odprawiać, tylko chwilkę poczekać, aż nowi pasażerowie dojdą ;]

W samolocie siedziałam koło mężczyzny, który też oczywiście jest inżynierem IT, pracuje w Londynie i leciał na chwilę do domu. Niedługo jego firma zakłada placówkę w Warszawie, wiec był ciekawy Polski. Ponieważ trzecie miejsce było wolne, przesiadłam się tam, tak że mieliśmy pusty fotel pomiędzy na nasze koce i inne rzeczy. Dobrze, że British ma przy każdym fotelu małe ekrany, to można kilka filmów obejrzeć i aż tak się nie nudzić.

Z samolotu będę mieć dwa wspomnienia oprócz bolących pleców: śliczną i miłą i pełną uroku indyjską stewardessę, która zamiast kostiumu nosiła sari w barwach BA i wyglądała wprost prześlicznie i małą dziewczynkę o ślicznej buzi i kręconych włosach siedzącą na fotelu przede mną, która po pewnym czasie zaczęła zaglądać za mną z zainteresowaniem. Musiałam się jej spodobać, bo jak tylko mama ją puszczała, to pakowała się jej za plecy i wlepiała we mnie duże, czarne oczy, robiła różne minki, bawiła się ze mną w chowanie za oparciem fotela, dotykała mojej twarzy i bardzo wesoło przy tym śmiała się i piszczała. Tamte dzieci są wychowywane w dużej wielopokoleniowej rodzinie, stąd przyzwyczajone są do wielu ludzi dookoła i są bardzo ufne. Dzięki temu w mojej pamięci pozostanie para czarnych, pełnych akceptacji hinduskich oczu.

Lecieliśmy ponad 12 km nad ziemia, na zewnątrz było -47 stopni. Jak wlecieliśmy na terytorium Indii, mieliśmy niecałe 1400 km do pokonania w 1:45h. I wreszcie dotarliśmy do celu:

Brak komentarzy: