My B’day

Niedziela, 17 czerwca 2007

Wow, to były niezłe urodziny. Wystarczy chyba napisać, że jak szłam spać, to było już widno, a jak wstałam, to było już południe?

Impreza zaczęła się zaraz po północy. Od razu przyszli do mnie Praneet i Nidhi i złożyli mi życzenia. Potem jeszcze moi znajomi z wymiany i paru Indian. Czyli jednak Monty zadzwonił do Praneeta i wszystko mu powiedział. Właściwie to sam obiecał mi bicie, a że już było za późno na kupno tortu, to zamiast tego parę puszek piwa na głowę. Dlaczego tak się niepokoję w związku z moimi urodzinami? Ano zobaczcie (urodziny Puneeta w Warszawie):

Tak wygląda pierwsza część urodzin, a druga polega na zrobieniu lania. Monty stwierdził, że białą dziewczynę się lepiej bije, bo chociaż widać efekty – skóra robi się różowa.

Na imprezie była wprost cudowna muzyka – dyskotekowe kawałki Hindi i Punjabi. Właśnie tego mi brakowało. Ponieważ kostka już doszła do siebie (zostało mi tylko potworne rozciąganie mięśni), wreszcie mogłam się wyszaleć. Podobno połowa facetów chciała ze mną tańczyć. A tańczyło kilkunastu. Ogólnie spędziłam czas z paczką Praneeta. Dowiedziałam się też, że powinnam urodzić się w Indiach, tylko przez pomyłkę zawędrowałam do Europy. Miło ;)

Jak wyglądają imprezy w Indiach? Dziewczyny są głównie w spodniach i T-shirtach, trochę jak u nas, tylko że krótkie spódniczki odpadają. Była jedna odważna, która ubrała sukienkę do kolan. Tak, taką w jakiej tysiące Polek chodzi po ulicach. Niektóre ubierają salwary lub kurti. Tańczy się podobnie. Faceci chyba tańczą trochę lepiej jak u nas. Pewnie dlatego, że Azja jest wciąż bardziej umuzykalniona niż Europa – taniec jest tu nieodłączną częścią społeczeństwa, podobnie śpiew - często przez okno słyszę, jak ktoś śpiewa i wciąż po głowie mi chodzi kołysanka, którą mama śpiewała mojej kilkuletniej przyjaciółce w samolocie.

Polewania piwem nie było – Praneet się zlitował. Do pokoju trafiłam o 5:30 rano.

Brak komentarzy: