Dzisiaj rano postanowiłam wyjść sama poza kampus. Właściwie było zabawnie. Przeszłam się do najbliższego sklepu, żeby kupić parę rzeczy jak zeszyt czy ścierkę (żeby wreszcie pozbyć się brudu z mojego pokoju).
Pierwsze, co uderza człowieka, jak przekroczy bramę kampusu, jest upał, kurz i brud.
Drugie, co uderza człowieka, to nie brak czegoś takiego jak chodnik, bo na trawie jest wydeptana ścieżka, ale to, że jest ona ok.
Trzecie, co uderza człowieka, to ulica pełna trąbiących samochodów, autoriksz, motorów i natrętnie gapiących się ludzi. Szczególnie na białą kobietę.
Dzisiaj miałam pierwsze zajęcia. Ponieważ wykładowca Financial Derivatives nie może być w czwartek i piątek, przeniósł jedne zajęcia na dzisiaj, a drugie na wtorek za tydzień. Na SGH by je po prostu odwołali. Tu nie. Dobrze, że na zajęcia wybrałam się 15 minut wcześniej, bo jakieś 10 minut zajęło mi odszukanie klasy. Ten kampus to istny labirynt w środku dżungli ;] Chyba Minotaur miał podobny, tyle ze miał to wszystko na swojej własnej wyspie. Każdy, kogo się pytałam powtarzał: „Prosto, prosto i w lewo”, „Nie, nie, musisz się cofnąć”, „Idź tędy, a potem w prawo”. Sama nie wiem, jak tam trafiłam. Zajęcia były na dosyć wysokim poziomie. Sam temat jest skomplikowany, a jeżeli dorzucić do tego język angielski z hinduskim akcentem i indyjskie tempo mówienia (baaaardzo szybkie), to szok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz