Kolor skóry się liczy!

Wtorek, 19 czerwca 2007

To jest dla mnie bardzo dziwne, szczególnie w tym kraju. Zauważyłam, że na wszystkich plakatach reklamowych są bardzo jaśni Indianie. To samo zresztą z aktorami. Są trochę jaśniejsi (Hrithik, Kajol, Rani Mukherjee, Kareena Kapoor) i trochę ciemniejsi (SRK), ale tych naprawdę ciemnych nie ma. Myślę: Dlaczego? Czyżby Indianie wstydzili się tego, że są ciemni? A może tylko mi się wydaje? To, że jednak nie wydaje mi się, potwierdziło moje wczorajsze wyjście do sklepu. Na półkach znalazłam krem rozjaśniający w dwóch wersjach: dla kobiet „Fair and teen” i dla mężczyzn „Fair and handsome”. Jakoś nie mogłam o tym zapomnieć i długo myślałam i doszłam do wniosku, że tak nie dzieje się dlatego, że Indianie są inni. Tak się dzieje dlatego, że Indianie są tacy sami jak my. Jesteśmy takimi samymi ludźmi i nasze archetypy są takie same. Człowiek pozornie chce być inny, wyjątkowy. Równocześnie jednak chce się czuć taki sam. Tylko wtedy może być częścią społeczności, czuć się akceptowany.

We wszystkim dążymy do jakiegoś optimum. Jak człowiek ma 1,45 m albo 2,10 m wzrostu, to nie czuje się z tym raczej dobrze, gdy ma np. 1,70 m, to jest ok. Podobnie z kolorem skóry. Są ludzie biali jak papier (ja tu należę) i czarni jak węgiel. Lekki brąz jest gdzieś pośrodku. Ci ciemni chcą się wybielać (czy Michael Jackson tez jest tego dowodem?), ci jaśni chodzą do solarium albo leżą plackiem na plaży. W obu przypadkach niszczymy skórę i wydajemy pieniądze tylko po to, by w naszym przekonaniu wyglądać ładniej.

Kolejna przyczyna jest już dużo bardziej świadoma niż ta pierwsza. Kolor skory świadczy o statusie społecznym. Tak jak dawniej w Polsce chłopki były opalone, bo pracowały w polu, a szlachcianki miały „szlachetną białą płeć”, tak tutaj teraz jasna karnacja znaczy, że ktoś pracuje w biurze a nie na ulicy. W Europie i Ameryce Północnej ta hierarchia się odwróciła o 180 stopni. Bo jeżeli biały jest brązowy to znaczy, że ma czas i pieniądze, żeby wygrzewać się na plaży ewentualnie w solarium.

Co dziwne, już trzeciego dnia nauczyłam się rozpoznawać ludzi na kampusie IIMB. Ci co tu sprzątają, gotują itd. różnią się od studentów i nauczycieli nie tylko tym, że często nie noszą butów, a ich ubrania są dużo gorsze i zakurzone. Ich twarze są chude, pomarszczone i zaniedbane. Kobiety noszą tylko sari, oczywiście te najtańsze, a mężczyźni zwykle materiałowe spodnie i koszule. U studentów zauważymy już zachodnie podkoszulki i dżinsy, jeżeli dziewczyny są ubrane po indyjsku, to bardzo rzadko są to sari, raczej salwary i kurty. Nauczyciele maja już dobrej jakości garnitury, jeżeli są to kobiety, to czasami mogą to być kostiumy, ale najczęściej są to piękne sari (kobiety nie pokazują tutaj nóg, wiec moja spódnica zaraz za kolana jest tu krótką spódnicą). Często są też okrąglejsi. To jak z badaniami nad maklerami w USA. Jeżeli przypadkowy klient wszedł do biura, to szedł do tego grubszego, bo to podświadomie znaczyło, że dobrze je, a to znaczy, że ma za co jest, a to dalej, że jest dobry w tym, co robi. Wg mnie w czasach obecnych ta tendencja też powinna obrócić się o 180 stopni. Nie robiłam badań, więc nie wiem, jak jest, ale: ktoś jest świetny w tym, co robi, ergo: zarabia dużo i może pracować krócej (bija się o niego, wiec może ostrzej negocjować warunki) ergo: ma czas i kasę na siłownię i sport.

Brak komentarzy: