Tak na marginesie to zasnęłam jak niemowlę po napisaniu kilku słów. Dopiero pukanie Praneeta 2 godziny później mnie obudziło.
Właśnie dostałam swoją legitymację i stałam się pełnoprawną studentką IIMB. Obcokrajowców jest „aż” siedmioro. Więcej będzie we wrześniu. Jak na razie przyjechała tylko Niemka. Jeszcze ma być Austriak, ktoś z uniwerku Erazma z Rotterdamu, dwaj Francuzi i Tajlandczyk. Nie uruchomili przedmiotu HR Planning, a miałam nadzieję, że zrobię to tu zamiast Zarządzania Zasobami Pracy na SGH. Muszę zamiast tego coś wybrać. Jak na razie mam zajęcia od czwartku do soboty i wołałabym sobie nic w przedziale poniedziałek-środa nie brać. Financial Derivatives brzmi świetnie, przesunęli to właśnie z V trymestru, ale niestety koliduje mi z Personal and Interpersonal Efectiveness. Zostaje Insurance and Risk Management, ale nie wiem, czy to jest fajnie wykładane. Pomyślimy później.
Siedzę, piszę to i kręci mi się w głowie, w brzuchu też trochę dziwnie. Dlatego nie jadłam śniadania, wypiłam tylko herbatę, która wygląda dziwnie, a smakuje jeszcze dziwniej. Tak sobie myślę, że w kraju herbaty herbata nie smakuje jak herbata – jest to słodzona czymś specyficznym herbata z mlekiem. W Polsce tylko kobiety w ciąży czasem to piją ;]
Zastanawiam się, czy to wszystko, co się ze mną dzieje, jest skutkiem jet lagu, a także praktycznie brakiem snu, czy to już te efekty uboczne leków antymalarycznych.
Mój laptop pracuje 4 razy wolniej, jakby nie mógł się tu zaaklimatyzować (na wszelki wypadek robie skaning wirusów, spy-ware’ów i ad-ware’ów). Mój mózg tak samo.
Tak w ogóle to jest tu całkiem przyjemnie. Ptaki naprawdę ładnie śpiewają, wszystko jest zielone, ziemia tak ceglano-pomarańczowa, że aż ciężko się przyzwyczaić, ludzie mili.
Indie – kraj przeciwieństw. Na półkach w moim pokoju jest tyle kurzu, że strach tam położyć ubrania, a sprzątacze zamiatają boisko do siatkówki z opadłych różowych płatków kwiatów.
Wciąż nie jestem w stanie powiedzieć, która godzina. Ze zdziwieniem patrzę na zegary dookoła, jakby dopiero ktoś je wymyślił.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że mam pokój nr 216. Tak jak mój pierwszy pokój w Sabinkach. Bardzo przyjemny przypadek. Pokoje są zamykane na kłódkę. Przechodziłam korytarzem i pomyślałam, dlaczego niektórzy się nie zamykają i dopiero opóźnioną drogą połączeniami miedzy ledwo pracującymi komórkami doszło do mnie, że nie da się założyć kłódki na zewnątrz, będąc w środku. To nie przekręcenie klucza. W sumie jest to wygodne o tyle, że od razu widać, kto jest, a kogo nie ma w pokoju. Od środka pokoje zamykane są na malutką zasuwę, tak jak u nas toalety.Już 11:30. Zasypiam. Przejdę się tylko znaleźć kogoś, kto jest w stanie mi podać parametry LAN w sieci. Albo nie, zachowuję się jak lunatyk i lepiej nie będę straszyć ludzi na korytarzu. Pójdę później. Mam nadzieję, że ten stan nie jest na stałe.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz