Joga

Poniedziałek, 23 lipca 2007

Rano miałam zabawną historię. Byłam na stołówce, a że nie przepadam za indyjskimi śniadaniami (żeby tak od rano pikantnie zaczynać?), to wybieram zachodnie jedzenie. Do wyboru są: mleko, kawa z mlekiem, płatki kukurydziane, pomidory, przejrzałe ogórki, strasznie słodki dżem, gotowane jaja i jaja smażone we wszelkiej możliwej postaci. Po te ostatnie trzeba jednak pójść do kuchni. Wchodzę do kuchni, kucharz na mnie patrzy, uśmiecha się i mówi: „Wiem, wiem, jajecznica, 2 jajka, bez cebuli, tylko sól”. Ha ha, no prawie jak w domu, jak już nawet chłopaki w kuchni znają moje preferencje :)

Jak wróciłam do pokoju, to zabrałam się za porządki. Umyłam lustro, okna i podłogę, starłam kurze i wyprałam pościel. Niestety nie mam tu zbyt dużej ilości szmatek i ręczników, wiec okna wytarłam gazetami tak, jak mi opowiadał mój brat. Niesamowite. To działa! A szyby są tak idealnie czyste, ze Tulika o mało w nie nie uderzyła, gdy chciała wyjść na balkon.

Niestety czas egzaminów oznacza, że w tym miejscu blogu powinnam albo zostawić puste miejsce albo napisać, że uczyłam się MBFI.

Po południu wpadłam do Choombucka posłuchać, jak gra na gitarze, a potem szybko na stołówkę na kawę, bo o 6 miałam pierwszą sesję Art of Living. Co ciekawe, fundacja ta została założona tutaj, w Bangalore. Sesje odbywają się przez 6 dni po 2 godziny, jakieś 15 minut marszu stąd i kosztują 350 Rs (ok. 25 zł). W Polsce są bardzo znani, ale tak skomercjalizowani, ze ich kursy kosztują paręset złotych. Poznałam tam Almo, bardzo sympatyczną dziewczynę z Kerali studiującą Business Administration. Obiecała mi, że pomaluje mnie henną, a jak będzie jechać do domu, to mnie zabierze i mi pokaże to malownicze miasto. Indianie to naprawdę serdeczni ludzie.

Kurs był całkiem ciekawy, aczkolwiek nie jestem nim zachwycona. Nauczyłam się kilku nowych pranyam, ale jeżeli chodzi o asany, to dla mnie, osoby praktykującej jogę od 10 lat, są to naprawdę podstawy. Ich guru to Jego Świątobliwość Sri Sri Ravi Sahnkar. Patrzyłam na zdjęcia tego gościa i wcale go nie polubiłam. Miałam głęboką nadzieję, że go tu nie zobaczę. Na szczęście kursy prowadzą jego uczniowie, a sam mistrz poleciał dzisiaj do Los Angeles. Zresztą sami na niego popatrzcie. Wszędzie dookoła były jego podobizny ze złotymi myślami w stylu „The mind without agitation is meditation”.

Na kursie spotkałam dobrą znajomą Meenakshi i kolegę zwanego SMSem. Wracaliśmy we trójkę na jego motorze i mieliśmy dzięki temu niezły ubaw. Śmiałyśmy się z niego, że jak wjedzie na kampus z dwoma dziewczynami, to zostanie facetem roku IIMB ;)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hello. This post is likeable, and your blog is very interesting, congratulations :-). I will add in my blogroll =). If possible gives a last there on my blog, it is about the Webcam, I hope you enjoy. The address is http://webcam-brasil.blogspot.com. A hug.